Alice powoli podniosła powieki. Z początku nic nie widziała, a do tego kręciło jej się w głowie. Przez pewien moment nie wiedziała nawet gdzie jest. Podniosła się i przetarła dłońmi oczy. Nagle poczuła ogromny ból z rany na czole. Przypomniała sobie co się wydarzyło. Aż się wzdrygnęła na samą myśl o tym. Wzięła głęboki oddech. Chciała zapomnieć o tych wszystkich wydarzeniach, które spotkały ją w ostatnim czasie. Siedziała teraz na zimnej ziemi, wokół kałuży krwi. Była nieobecna. A po policzku spłynęła jej duża łza. Alice chciała już się pożegnać, skończyć z tym wszystkim, żeby zostać tylko w czyjejś ludzkiej pamięci i na fotografiach. Miała wszystkiego dosyć. To nie było życie, które sobie wyśniła, wymarzyła. W jej oczach było widać tylko pustkę. Już nie lśniły jak kiedyś. Na jej twarz padał jasny blask księżyca, który był jej jedynym przyjacielem. Dotrzymywał Alice towarzystwa. Twarz dziewczyny zdawała się być bledsza niż kiedykolwiek, a skóra zimna jak lód. Lecz serce nadal płonęło, nie wiadomo dla kogo. Przymknęła oczy. W myślach widziała już śmierć, gdy szła z nią za rękę jak przyjaciele, jak brat z bratem. Dwa cienie nieistniejące bez siebie. Już widziała jak podaje jej nabity pistolet i czeka z otwartymi ramionami. Ale nigdy nie ma prostych wyborów, łatwych dróg. W tej chwili Alice usłyszała czyiś głos:
-Chodź.
Echo niosło to słowo po całym lesie. Powoli otworzyła oczy i zacisnęła pięść.
-Tylko się nie bój- szeptała do siebie.
Ale nagle jej źrenice powiększyły się. Patrzyły bezcelowo przed siebie. Przymknęła powieki. Była jak w transie. Nieświadomie wstała i szła krokiem tak równym i zdecydowanym. Podążała za głosem, który wiódł ją za sobą. Nic nie mogło jej zatrzymać. Była jak z kamienia. Nawet jej powieka nie odważyła się drgnąć. Dało się tylko usłyszeć rozchodzące się po lesie echo serca,które nadal biło w jej piersi.
Doszła wreszcie do ciemnej jaskini, ale to nie był jeszcze jej cel. Przeszła przez to tajemnicze miejsce bez wahania. Chociaż z własnej woli przenigdy nie odważyłaby się na taki krok. Gdyby była świadoma tego co robi nawet by o tym nie pomyślała. Ale w tej sytuacji, to nie ona decydowała. Jaskinia ciągnęła się na trzydzieści metrów. Tajemnicza siła pomimo ciemności, prowadziła ją we właściwym kierunku. Podłoże, po którym szła dziewczyna nie było zbyt równe, ale ani razu nie upadła. Nie zważała na pająki i inne owady- w rzeczywistości bała się ich. Wreszcie w jaskini pojawił się promyk światła. Do niego podążała nastolatka. To był poniekąd jej cel. Dawał się już dostrzec koniec groty. Alice stanęła w blasku tegoż światła, rozchyliła delikatnie ręce i podniosła powieki. Wreszcie wróciła do ciała, przebudziła się. Tak samo jak przedtem bolała ją głowa. No może odrobinę mniej. Ale i tak uniemożliwiało jej to normalne funkcjonowanie. Ból ten był nie do zniesienia. Nie mogła nawet swobodnie myśleć. Spojrzała przed siebie. Oczy ją trochę szczypały. Obraz był niewyraźny.Kilka razy pomrugała powiekami i po jakimś czasie odzyskała ostrość. Dostrzegła unoszące się po niebie czarne chmury niczym węgle. Zdziwiło ją to nieco, bo nigdy dotąd takich nie widziała. Zobaczyła przed sobą drzewa, które coś zasłaniały. Zaciekawiło ja to. Małymi kroczkami szła w ich stronę. Ostrożnie stawiała stopy. Drzewa tworzyły pewien okrąg. Alice przecisnęła się przez gęste krzewy w podszycie. Liście wplątywały jej się we włosy. Kiedy znalazła się w środku nie mogła uwierzyć własnym oczom. Zobaczyła przepiękne, niebieskie, błyszczące jeziorko. Podeszła do niego. Przyklękła i zanurzyła dłoń w przedziwnej substancji . Była dosyć gęsta. Wydawało się, że w środku znajdowały się malutkie diamenciki. Alice dotknęła dłonią czoła gdzie miała ranę. Nagle cały ból zniknął, a po ranie nie było ani śladu. Dziewczynę ogarnęło wielkie zdumienie.Dotknęła jeszcze kolana. Tajemnicza substancja wchłoniła się, a po strupkach nie było ani śladu. Poczuła pewną nadzieje, że zdoła tu przeżyć, że jest jakieś dobro w tym lesie.
Usłyszała szeleszczące liście jakby ktoś czaił się w krzakach. Powiał zimny wiatr. Nagle w jej stronę zza krzewów wyleciał sztylet. Alice pospiesznie odchyliła głowę, by nie trafił w nią. Na szczęście wbił się w pobliskie drzewo. Dziewczyna szybko wstała i podbiegła do tamtego drzewa. Dokładnie przyjrzała się sztyletowi. Miał czarną rączkę z inicjałami " H.T". Nie wiedziała do kogo on należy. Rozejrzała się dookoła i znów zobaczyła ruszające się krzewy. Serce zaczęło walić jej jak młot. Postanowiła uciekać. Przedzierała się przez krzewy, nie zwracając uwagi, że robią jej rany. Biegła ile sił. Po stu metrach poczuła ból w nogach i nie mogła już uciekać. Oparła się o pobliskie drzewo i głęboko oddychała. Co jakiś czas odwraca się, by mieć pewność, że nikt jej nie śledzi. Przykucnęła i zaczęła myśleć.
- Jak to możliwe, że jestem ofiarą?! Nie mogę się dać zniszczyć. Jestem silna. Ja decyduje o moim życiu. Strach nie będzie mnie paraliżował- szeptała do siebie.
Przygryzła wargę. Musiała być silna. Alice nie chciała stać się czyjąś marionetką. Postanowiła temu zapobiec.
-Muszę tam wrócić-powiedziała.
-Chodź.
Echo niosło to słowo po całym lesie. Powoli otworzyła oczy i zacisnęła pięść.
-Tylko się nie bój- szeptała do siebie.
Ale nagle jej źrenice powiększyły się. Patrzyły bezcelowo przed siebie. Przymknęła powieki. Była jak w transie. Nieświadomie wstała i szła krokiem tak równym i zdecydowanym. Podążała za głosem, który wiódł ją za sobą. Nic nie mogło jej zatrzymać. Była jak z kamienia. Nawet jej powieka nie odważyła się drgnąć. Dało się tylko usłyszeć rozchodzące się po lesie echo serca,które nadal biło w jej piersi.
Doszła wreszcie do ciemnej jaskini, ale to nie był jeszcze jej cel. Przeszła przez to tajemnicze miejsce bez wahania. Chociaż z własnej woli przenigdy nie odważyłaby się na taki krok. Gdyby była świadoma tego co robi nawet by o tym nie pomyślała. Ale w tej sytuacji, to nie ona decydowała. Jaskinia ciągnęła się na trzydzieści metrów. Tajemnicza siła pomimo ciemności, prowadziła ją we właściwym kierunku. Podłoże, po którym szła dziewczyna nie było zbyt równe, ale ani razu nie upadła. Nie zważała na pająki i inne owady- w rzeczywistości bała się ich. Wreszcie w jaskini pojawił się promyk światła. Do niego podążała nastolatka. To był poniekąd jej cel. Dawał się już dostrzec koniec groty. Alice stanęła w blasku tegoż światła, rozchyliła delikatnie ręce i podniosła powieki. Wreszcie wróciła do ciała, przebudziła się. Tak samo jak przedtem bolała ją głowa. No może odrobinę mniej. Ale i tak uniemożliwiało jej to normalne funkcjonowanie. Ból ten był nie do zniesienia. Nie mogła nawet swobodnie myśleć. Spojrzała przed siebie. Oczy ją trochę szczypały. Obraz był niewyraźny.Kilka razy pomrugała powiekami i po jakimś czasie odzyskała ostrość. Dostrzegła unoszące się po niebie czarne chmury niczym węgle. Zdziwiło ją to nieco, bo nigdy dotąd takich nie widziała. Zobaczyła przed sobą drzewa, które coś zasłaniały. Zaciekawiło ja to. Małymi kroczkami szła w ich stronę. Ostrożnie stawiała stopy. Drzewa tworzyły pewien okrąg. Alice przecisnęła się przez gęste krzewy w podszycie. Liście wplątywały jej się we włosy. Kiedy znalazła się w środku nie mogła uwierzyć własnym oczom. Zobaczyła przepiękne, niebieskie, błyszczące jeziorko. Podeszła do niego. Przyklękła i zanurzyła dłoń w przedziwnej substancji . Była dosyć gęsta. Wydawało się, że w środku znajdowały się malutkie diamenciki. Alice dotknęła dłonią czoła gdzie miała ranę. Nagle cały ból zniknął, a po ranie nie było ani śladu. Dziewczynę ogarnęło wielkie zdumienie.Dotknęła jeszcze kolana. Tajemnicza substancja wchłoniła się, a po strupkach nie było ani śladu. Poczuła pewną nadzieje, że zdoła tu przeżyć, że jest jakieś dobro w tym lesie.
Usłyszała szeleszczące liście jakby ktoś czaił się w krzakach. Powiał zimny wiatr. Nagle w jej stronę zza krzewów wyleciał sztylet. Alice pospiesznie odchyliła głowę, by nie trafił w nią. Na szczęście wbił się w pobliskie drzewo. Dziewczyna szybko wstała i podbiegła do tamtego drzewa. Dokładnie przyjrzała się sztyletowi. Miał czarną rączkę z inicjałami " H.T". Nie wiedziała do kogo on należy. Rozejrzała się dookoła i znów zobaczyła ruszające się krzewy. Serce zaczęło walić jej jak młot. Postanowiła uciekać. Przedzierała się przez krzewy, nie zwracając uwagi, że robią jej rany. Biegła ile sił. Po stu metrach poczuła ból w nogach i nie mogła już uciekać. Oparła się o pobliskie drzewo i głęboko oddychała. Co jakiś czas odwraca się, by mieć pewność, że nikt jej nie śledzi. Przykucnęła i zaczęła myśleć.
- Jak to możliwe, że jestem ofiarą?! Nie mogę się dać zniszczyć. Jestem silna. Ja decyduje o moim życiu. Strach nie będzie mnie paraliżował- szeptała do siebie.
Przygryzła wargę. Musiała być silna. Alice nie chciała stać się czyjąś marionetką. Postanowiła temu zapobiec.
-Muszę tam wrócić-powiedziała.